Fonica w krainie papieru
Dzięki inicjatywie Muzeum Miasta Łodzi, które zorganizowało wystawę poświęconą łódzkiej Fonice w wyjaśnianiu mitów i zagadek związanych z powstającymi tam gramofonami wreszcie coś drgnęło… Przede wszystkim wyjaśniła się kwestia gramofonu Adam z silnikiem liniowym, a ojcostwo firmy Fisher zostało potwierdzone. Co do Adama z silnikiem krokowym sprawa pozostała otwarta i tak pozostanie do chwili uzyskania potwierdzenia istniejących egzemplarzy. Nadal zagadką pozostaje uzyskanie informacji o pochodzeniu ramienia Fonomastera czyli R2 Nadal nie ma najmniejszego dowodu na jakiekolwiek związki tej konstrukcji z Micro Seiki. Także przegląd konstrukcji Micro Seiki nie ujawnia żadnego ramienia choć odrobinę podobnego do R2. Przy okazji… o R1 też niewiele wiadomo należałoby przypuszczać, że może chodzić o ramię od G600. Fakt, że rozwiązywanie starych zagadek pozostaje w mocy, nie powinno nas wstrzymywać od stawiania nowych. W tym celu udamy się do „krainy papieru” gdzie autonomicznie istniały byty, które nie wystąpiły nigdy, jak to by dziś powiedziano „w realu”. Jak wiadomo w PRL były nieprawdopodobne trudności w drukowaniu. Najjaskrawiej było to widać na przykładzie płyt gramofonowych. Artysta będący „na fali” nagrywał płytę i ten proces nie trwał długo, potem tłocznia materializował ową twórczość na winylu, też relatywnie szybko. Pozostawała okładka… Jak głosi ówczesna anegdota artysta, który zamarzył o kolorowej okładce, pechowo ze złotym kolorem czekał aż ten kolor pokrył fragment kartonu okładki ponad rok. Nic dziwnego, że przypadki, kiedy modny wykonawca nagrywał płytę, która ukazywała się wtedy, gdy już wszyscy o nim zapomnieli, nie były znowu tak rzadkie….Można było czasem trafić płytę przedpremierową, która ktoś odważny po prostu wyniósł ze śmietnika tłoczni na Płockiej. Płyta nominalnie skasowana przez celowe solidne porysowanie, była mimo wszystko pewną atrakcją. To powodowało, że często w prospektach czy wręcz instrukcjach obsługi i serwisowych pojawiały się informacje o sprzętach, które nigdy potem nie zagościły na sklepowych półkach. Postanowiliśmy pójść tym tropem. Sam nigdy nie kolekcjonowałem takich prospektów, ale dzięki uprzejmości p. Piotra Masłowicza miałem szansę kilka przestudiować. Najstarszy z nich to Informator Unitry z końca lat 70-tych i w czasoprzestrzeni gramofonów obejmuje okres Fonomastera 76 czyli wersji z napędem rolką. Nie ma tu właściwie nic dziwnego w dziedzinie gramofonów poza dziwna odmianą Fonomastera o symbolu G-601fz… To fz nie jest chyba literówką, bo powtarza się dwukrotnie.
Kolejny prospekt dotyczy okresu późniejszego czyli umownie okresu Daniela i Bernarda. Prospekt nie ma stopki wydawniczej, więc dokładna data wydanie trudna jest do uchwycenia, choć wszystko wskazuje na końcówkę lat 70-tych i być może sam początek 80-tych Prospekt jest trzyjęzyczny i już w nim udało się trafić kilka bytów papierowych.
Jak widać dobremu znajomemu Bernardowi G-602 towarzyszy „werk” o symbolu G-603 Ponieważ Bernard ma regulacje prędkości obrotowej i dźwigienkę windy umieszczona wrac z izostatami sterującymi na oddzielny panel to w G603 dla odmiany umieszczono je na blasze głównego chassis, co konstrukcyjnie jest banalne, ale wymagałoby w seryjnej produkcji innego tłocznika. Pewnie tak było, bo ta odmiana zamieszkała w radzieckim sprzęcie typu Wiega 106. Wynika z tego, że twórca prospektu zaoferował zachodniemu odbiorcy coś, co było już sprzedawane do ZSRR.
Tyle na temat Bernarda. Papierowa rzeczywistość Daniela okazał się jeszcze ciekawsza. Dwa prezentowane decki, nigdy nie odwiedziły sklepów nawet w charakterze dekoracji. Chodzi o G-6010 symbol nieco proroczy czyli o Daniela w wersji srebrnej oraz G-1100 deck, który nie ma „kultowych” sensorów. Można by przypuszczać, że znów chodzi o przekierowanie na zachód czegoś, co od dawna podziwiali obywatele radzieccy, tyle że poszukiwania na stronach rosyjskich póki co nie przyniosły odkrycia kolejnej Wiegi czy Jelektroniki z takim „werkiem”. Stąd może płynąc ryzykowny wniosek, że owszem G-1100 deck był przygotowywany dla ZSRR, ale nie zdążył tam dotrzeć zamin stosunki handlowe nie oziębły. Dla zapoznania się ze szczegółami ponawiamy fotografie w większej rozdzielczości.
Kolejny prospekt sięga już do ostatnich dni chwały i datowany jest na lata 1983 -1984 Pojawia się nim zatem zrówno Adam w wersji G-421 czyli z SILNIKIEM KROKOWYM (i tak jest opisany) jak i G-8010 (póżniejszy ojciec całej rodziny deskofonów). Oczywiście ten dowód na istnienie gramofonu 421 stanowczo odrzucamy, bo na zdjęciu nie widać napisu, a przy założonym talerzu równie dobrze można napisac że napęd był laserowo-plazmowy :) Obok nich pojawia się jeszcze GS-630… a to już jest duża ciekawostka, kto nie wierzy niech popatrzy na ramię !!!! Jest to albo ramię pożyczone z jakiegoś wzorca, albo prototyp o cechach zamarłej odnogi ewolucji… Warto też zwrócić uwagę na opis na panelu sterowania, wybór wielkości płyty jasno wskazuje że jest to pełen automat. Tak stanowczo lokalizujemy ten wyrób w papierowej krainie Unitry.
Kolejny prospekt adresowany na Niemcy nie wnosi nic nowego poza utrzymaniem egzotycznego trendu przywiązania konkretnego gramofonu do konkretnej wkładki. W dziedzinie gramofonów wyższej klasy zwykle jednak decyzję o wyborze wkładki pozostawiano użytkownikowi. Rozumiem, że przy takim wyborze wkładek jaki był w PRL może miało to uzasadnienie, ale dla użytkownika z „ciepłych krajów” było chyba czymś dziwnym…
Kolejną odsłonę stanowią zachowane relacje z „teatralnego świata Unitry”. Otóż tradycyjnie wyroby koncernu w tym także Foniki były prezentowane na targach i wystawach. Targami nazywano wówczas imprezy, na których de facto nikt nic nie sprzedał, ani nie kupił. Oczywiście istniały relacje w postaci opisów wirtualnych kontraktów o znacznej wartości mierzonej w wirtualnych złotych dewizowych lub rublach transferowych. Na tych imprezach pojawiały się także różne gramofony, nigdy potem nie istniejące w rzeczywistości rynkowej. Czasem były to czystej wody atrapy, które przed czujnym okiem zwiedzających mogących fakt ten wykryć strzegły sprawne załogi stoisk. Jeden z kolegów relacjonował, jak ośmielił się dotknąć potencjometru jasności w polskim telewizorze kolorowym 14 cali… Oczywiście natychmiast dostał „po łapach”. Od słowa do słowa okazało się bowiem, że jest to jedynie kineskop w skrzynce zrobionej przez wzornika przemysłowego, zaś reszta telewizora jest w podium na którym stoi :) Dlatego też gałki regulacji były atrapami przyklejonymi na stałe do atrapy obudowy. Nie wiem ile w tym prawdy, ale uważam że prawdopodobieństwo że tak mogło być jest całkiem spore… Oczywiście prześledzenie tego wątku możliwe jest dzięki relacjom prasowym lub branżowym wydawnictwom, nie jest to jednak tak łatwe, jak wizyta w krainie prospektów i dlatego temat ten teraz urwiemy po to, aby w miarę pozyskiwania materiałów kontynuować go w przyszłości.